Już w metrze było mnóstwo dymu. Kiedy wysiadłem, zobaczyłem ludzi, którzy biegali we wszystkie strony, a na około płonęły śmietniki, kartony, właściwie wszystko, co dało się podpalić - mówi pan Piotr, świadek nocnych zamieszek w Barcelonie. Kilkadziesiąt tysięcy osób wyszło na ulice po skazaniu przez hiszpański Sąd Najwyższy dziewięciu katalońskich separatystów na kary bezwzględnego więzienia.
W nocy z wtorku na środę protesty trwały w Barcelonie, Tarragonie, Leridzie, Sabadell i Gironie. Według szacunków, na ulice tych miast wyszło ponad 20 tysięcy separatystów, z czego ponad połowa w Barcelonie, gdzie przebywa pan Piotr.
- Jechałem ostatnim metrem, wysiadałem w ścisłym centrum. Już podczas jazdy, w wagonie było dużo dymu, początkowo bałem się, że coś stało się w metrze - mówi Reporter 24.
- Kiedy wysiadłem, zobaczyłem ludzi, którzy biegali we wszystkie strony, a na około płonęły śmietniki, kartony, właściwie wszystko, co dało się podpalić, małe czy duże i cały czas znoszono kolejne - relacjonuje.
Przyznaje, że sceny były przerażające. - Kiedy podjeżdżała policja, protestujący wyrywali płyty chodnikowe i rzucali nimi w radiowozy. Policyjne śmigłowce latały nad miastem do około drugiej w nocy - dodaje pan Piotr.
Protesty po wyrokach dla separatystów
Protesty są konsekwencją wyroku hiszpańskiego Sądu Najwyższego, który w poniedziałek skazał dziewięciu katalońskich separatystów na kary od dziewięciu do trzynastu lat więzienia za podburzanie w związku z nielegalnym referendum niepodległościowym w tym regionie Hiszpanii, przeprowadzonym 1 października 2017 roku.
Pierwsze manifestacje osób niezadowolonych z wyroków skazujących rozpoczęły się spontanicznie jeszcze tego samego dnia po południu na ulicach największych miast regionu. Po próbie zablokowania barcelońskiego portu lotniczego El Prat przez protestujących, policja użyła pałek i gazu łzawiącego, aby ich rozpędzić.
Autor: est//ank / Źródło: Kontakt 24, PAP