"Dyspozytorka, lekarz zespołu specjalistycznego, którzy mają kilkudziesięcioletnie doświadczenie, jak i pozostali członkowie ekipy byli w ciężkim szoku" - komentuje pracownik pogotowia, który poinformował redakcję Kontaktu 24 o wyjeździe karetki do... psa. Jak mogło do tego dojść? Okazuje się, że pogotowie z Piaseczna (woj. mazowieckie) otrzymało telefon o problemach z oddychaniem u "40-letniego pacjenta", który leży na ulicy w oddalonym o około 40 km Czersku (gmina Góra Kalwaria). Dopiero na miejscu okazało się, że rzekomy "pacjent" jest zwierzęciem. Pogotowie zamierza skierować sprawę do sądu.
SPRAWĄ ZAJĘLI SIĘ REPORTERZY PROGRAMU "PROSTO Z POLSKI":
"Dławi się swoim językiem i nie oddycha"
W piątek 8 lipca do pogotowia ratunkowego w Piasecznie dzwoni zdenerwowana kobieta, która prosi o przyjazd karetki do około 40-letniego pacjenta. Podczas zgłoszenia opisuje, że "pacjent dławi się swoim językiem i nie oddycha". "Pompujemy go, reanimujemy, niestety nic się nie dzieje" - słyszymy w nagraniu zgłoszenia.
Na miejsce wyrusza karetka ze specjalistycznym zespołem ratowniczym. W międzyczasie do pogotowia dzwoni dyspozytorka z przychodni w Górze Kalwarii, do której również dotarł sygnał o kłopotach ze zdrowiem "pacjenta" z Czerska. "Do nas też dzwonili, ale przez Górę Kalwarię o tej porze lekarz nie da rady przejechać" - tłumaczy pracownica przychodni. Uspokaja ją dyspozytorka, która informuje o specjalistycznym zespole, który już został wysłany z Piaseczna.
Na pogotowie dzwoni jeszcze raz kobieta, która prosiła o przyjazd karetki do mężczyzny. Pyta, czy ratownicy są już w drodze. Jak zapewnia, na miejscu zebrani "reanimują" i "masują" chorego.
Pies zamiast 40-latka
W Czersku na pracowników czeka bulwersująca niespodzianka. Zespół specjalistyczny, który jechał na sygnale przez 40 km, został wezwany nie do "40-letniego pacjenta", a zwierzaka. "Po przyjeździe na miejsce wezwania okazuje się, że karetka 'S' została wezwana do psa rasy nowofunland, u którego prowadzono akcję reanimacyjną" - czytamy w raporcie lekarza, który pojawił się na miejscu.
"W ratownictwie medycznym różne rzeczy się zdarzają. Pracuję w branży 'powiadamiana ratunkowego' od ponad ćwierć wieku, rozmawiałem z wieloma osobami, które pracują w tej dziedzinie od dziesiątek lat, jednakże z podobną sytuacją nikt nigdy się nie spotkał" - komentuje nasz informator.
Z relacji osób z zespołu specjalistycznego, który dotarł do Czerska, wynika, że na miejscu był już weterynarz.
Odpowie za bezmyślność
Reporterowi programu "Prosto z Polski" udało się dodzwonić do osoby, która wezwała pogotowie. Kobieta nie chciała jednak rozmawiać.
"To jest jeden ambulans reanimacyjny na cały 150 tys. powiat. Pojazd służy do ratowania życia ludzkiego - nie zwierząt" - komentował zaistniałą sytuację Remigiusz Moryto, dyrektor pogotowia ratunkowego.
Pogotowie zapowiada, że w ciągu najbliższych dni sprawę skieruje do sądu. Sprawca może zostać skazany na karę ograniczenia wolności lub grzywny. Być może odpowie za narażenie innych osób na utratę życia i zdrowia.
Autor: aj//tka