Dotarliśmy do górnika, który przeżył wstrząs w kopalni "Rudna" w 2011 roku. - Usłyszałem huk i trzask. Pogodziłem się ze śmiercią - tak wspomina te dramatyczne wydarzenia i przesyła zdjęcia z głębokości 1100 m. Był wtedy wraz z siedmioma kolegami, na szczęście wszyscy przeżyli.
- Pamiętam ten dzień bardzo dobrze - 15 września 2011 roku. Byliśmy wtedy w siedmiu na głębokości 1150 metrów. Mieliśmy układać kable - opowiada.
- Pracowałem za przodowego. Nagle usłyszałem trzask i huk. Wszystko się waliło i trzeszczało. Z początku się broniłem, a potem pogodziłem się ze śmiercią. Czekałem tylko na to, aż przygniecie mnie jakaś wielka skała - relacjonuje emerytowany górnik.
Ogromna siła wstrząsu
- Człowiek jest bezradny. Można sobie wyobrazić, że wchodzi się na minę. Jest bardzo silny podmuch. Nie ma gdzie uciec - wspomina. Jak opowiada górnik, siła takiego wstrząsu jest ogromna. Według skali używanej przez górników, miał on siłę 7-8 dżuli. - Nawet maszyny ważące 30-40 ton podniosły się na metr do góry. Szyby pojazdów znajdujących się w tunelu wraz z uszczelkami zostały wciśnięte do środka - uściśla.
Mieliśmy szczęście
Pan miał dużo szczęścia, ponieważ podmuch rzucił go na miękki piach w pobliżu wody. - Skończyło się na kilku zadrapaniach - opowiada. - Wyciągnąłem też dwóch nieprzytomnych kolegów. Na szczęście udało nam się wyjść o własnych siłach. Trzech z nas wylądowało w szpitalu - mówi.
Konsekwencje wypadku odczuwa do dziś. - Do tej pory mam problemy z pamięcią i boję się każdego głośniejszego huku - opowiada.
Wyszli o własnych siłach
Wypadek, w którym uczestniczył nasz rozmówca miał miesje we wrześniu 2011 roku. Do silnego wstrząsu doszło o godzinie 20:51. W chwili tąpnięcia w strefie zagrożenia pracowało siedmiu górników. Sami wydostali się na powierzchnię.
Autor: aw/ ola