"Strach udziela się mocno. Słychać komunikaty, żeby unikać kontaktu skóry z deszczem" - relacjonuje Cezary Treda, który przebywa w zrujnowanym przez falę tsunami Sendai. W mieście rośnie zagrożenie z powodu nadlatującej radioaktywnej chmury. Dlatego też wielu ludzi - w tym Cezary - podejmuje decyzję o wyjeździe z Senadi w ciągu najbliższych godzin/dni.
Reporter 24 przesyła nam też zdjęcia dokumentujące skalę zniszczeń dokonanych przez żywioł. Ich pełną galerię znajdziesz tutaj.
Jak mówił Reporter 24, mieszkańcy opuszczają Sendai głównie ze strachu przed spodziewanymi wstrząsami wtórnymi i radioaktywną chmurą sunącą znad elektrowni jądrowej Fukushima I. Z Sendai do Yamagaty można wydostać się tylko jedną drogą. By ewakuacja szła sprawnie, co godzinę kursują autobusy, w kolejce trzeba czekać nawet do trzech godzin.
W niezniszczonej części miasta życie powoli wraca do normy. Nie ma problemu z dostępem do wody, a w domach pojawił się prąd. Jedzenie jeszcze jest, ale pozostało go niewiele. Wydaje się je na kartki.
Zaledwie dwa kilometry dalej w stronę oceanu nie ma prądu i widać olbrzymie zniszczenia. "Jest jedna miejscowość niedaleko Sendai gdzie podobno z 13 tys. mieszkańców zaginionych jest 10 tys." - powiedział w rozmowie z Jarosławem Kuźniarem Cezary Treda.
Życie w schronie
Wcześniej z Sendai udało się wydostać koleżance Cezarego, Patrycji Świeczkowskiej. Teraz mieszka u rodziny swojego wykładowcy w Yamagacie i relacjonuje dla nas przebieg ostatnich dni.
"Chciałam dotrzeć do Osaki, do koleżanki, ale jest niestety problem z transportem, a bilety lotnicze są bardzo drogie. W Yamagacie jest bardzo spokojnie, a wstrząsy wtórne nie są odczuwalne" - powiedziała w rozmowie z naszą redakcją.
Od piątku do niedzieli Patrycja przebywała w schronie w Sendai. "Jest tam specjalna ekipa, która koordynuje wszystkie działania w obiekcie. Japończycy są świetnie zorganizowani i po trzęsieniu ziemi zachowali zimną krew. Od razu wiedzieli, jak się zachować" - mówi Patrycja.
"Ludzie w schronie z koców i materaców robią sobie 'małe domki' na podłodze. Codzienne dostają prasę i mają dostęp do radia. W piątek i sobotę mieli zagwarantowane pożywienie, ale później wszystko zdobywali na własną rekę. Niezbędną pomoc otrzymują tylko ludzie starsi i dzieci" - dodaje.
"W niedzielę doszło do pożaru szkoły, obok której położony jest schron. Istnieje zagrożenie również dla przebywających w schronie, dlatego pozostały tam tylko osoby, które zupełnie nie mają gdzie się udać" - tłumaczy Patrycja Świeczkowska.
Autor: am,aj//ŁUD