Niedopełnienia obowiązków, zmuszanie do określonych zachowań oraz narażenie na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia - w kierunku takich przestępstw prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie szkolenia antyterrorystycznego, które odbyło się w Wojewódzkim Urzędzie Pracy w Lublinie. Jeszcze w trakcie jego trwania na policję dzwonili przestraszeni urzędnicy, informując między innymi o wystrzałach.
Z redakcją Kontaktu 24 skontaktował się anonimowy pracownik Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Lublinie w związku ze szkoleniem antyterrorystycznym, które odbyło się 31 marca. Jak mówił pracownik, informacja o szkoleniu została przekazana w lakonicznym mailu, a część osób w ogóle o nim nie wiedziała.
Jak opisał, "napastnicy" kazali przez półtorej godziny klęczeć urzędnikom pod ścianą, zastraszali ich, wyciągali z tłumu, zabierali przedmioty osobiste i używali wobec nich wulgarnego języka.
Urzędnik: w budynku było słychać strzały z karabinów, część osób chciała skakać przez okna
- Mail był skonstruowany tak, że informowali nas o znaczkach pocztowych, które należy oszczędzać, o miejscach parkingowych i na końcu o stopniu BRAVO, który został wprowadzony na terenie kraju i w związku z tym na terenie wybranych instytucji możliwe będą szkolenia antyterrorystyczne - relacjonował mężczyzna. I dodał: - Mnie akurat naczelnik uprzedził, że coś takiego będzie miało miejsce, ale nikt nie spodziewał się tego, co nam zafundowali. 31 marca naczelnik powiedział, że chyba dzisiaj będzie to szkolenie, ale nie wiedział na czym ma polegać. Powiedział, że miało być tylko dla naczelników.
Okazało się, że nie tylko. Jak mówił urzędnik, szkolenie rozpoczęło się rano.
- Wpadli do nas z bronią długą przed godziną 10, w trakcie mojej rozmowy z interesantem. Weszli i kazali mi wy********ć. W budynku było słychać strzały z karabinów. Osoby, które nie wiedziały o szkoleniu, zabarykadowały się w pokojach i pisały rozpaczliwe smsy do rodziny. Wyciągali ludzi z pokojów, kazali nam przez półtorej godziny klęczeć pod ścianą ze spuszczoną głową. Gdy ktoś podnosił głowę to krzyczeli "na ch** podnosisz głowę". Wyciągali z rzędu i kazali kłaść się na podłodze. Zabrali telefony komórkowe, zabierali przedmioty osobiste, jak pierścionki czy obrączki. Część osób chciała skakać przez okna, żeby uciekać, tak były przerażone. Mogło dojść do tragedii - opisywał pracownik.
"Jestem w nerwach do tej pory, choć minął już prawie tydzień"
Jak zaznaczył rozmówca Kontaktu 24, po akcji pracownicy urzędu otrzymali wyjaśniającego maila, a przełożeni zorganizowali pomoc psychologiczną. - Część osób nie przychodzi do pracy. Są na zwolnieniu lekarskim. Załatwili psychologa, który pracuje ze strażakami po traumatycznych akcjach i on faktycznie pomógł - podkreślił mężczyzna. I dodał, że specjalista nie wszystkim pomógł uporać się z emocjami po szkoleniu. - Rozmawiałam z dziewczyną, która brała w tym udział i mówi, że boi się siedzieć w pokoju.
Ja jestem w nerwach do tej pory, mimo że minął już prawie tydzień. Otrzymaliśmy maila, w którym poinformowali nas, że naczelnik, który zorganizował szkolenie, już u nas nie pracuje. Ale został po prostu przeniesiony do innego działu - stwierdził.
Rozmówca Kontaktu 24 relacjonował dalej: - Wybrano dwa piętra. Ale odbyło się to w straszny sposób. Byliśmy otumanieni, wystraszeni. W najczarniejszych scenariuszach się nie spodziewaliśmy, że taką akcję nam zafundują.
W podobnym tonie wypowiadała się też jedna z osób uczestnicząca w szkoleniu, która była cytowana w artykule "Dziennika Wschodniego".
- Nikt nie spodziewał się, jak to będzie wyglądało. Pracują tu różni ludzie, niektórzy mają problemy zdrowotne. Dobrze, że nikt nie skończył z zawałem. To poszło za daleko - mówiła w rozmowie z dziennikarzem.
Dyrektor urzędu: czujemy się zobligowani do nauczenia pracowników właściwych zachowań
"Dziennik Wschodni" cytował też Andrzeja Danilkiewicz, zastępcę dyrektora WUP, który stwierdził, że "w całym kraju obowiązuje stopień alarmowy BRAVO (drugi w czterostopniowej skali, wprowadzany w przypadku zwiększonego zagrożenia wystąpieniem zdarzeń o charakterze terrorystycznym – przyp. aut.). Jesteśmy 200 kilometrów od potencjalnej linii frontu. Ludzie nie zdają sobie sprawy z zagrożeń, jakie mogą na nas czekać. Czujemy się zobligowani do nauczenia pracowników właściwych zachowań. Dlatego przeprowadziliśmy szkolenie z zakresu obronności pokazujące, jak należy się zachować w sytuacji kryzysowej".
Gdy do niego zadzwoniliśmy z próbą o komentarz, odmówił.
Policja: łącznie kontaktowało się z nami kilkanaście osób, dzwoniono już w trakcie szkolenia
Natomiast rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji komisarz Andrzej Fijołek przyznał, że już w trakcie szkolenia pracownicy urzędu dzwonili przestraszeni na numer alarmowy.
- Informowaliśmy ich, że w urzędzie przeprowadzane jest właśnie szkolenie, bo wcześniej mieliśmy o tym wiedzę. Z uwagi na to, że takich sygnałów było kilka - a pojawiały się też zgłoszenia o wystrzałach - na miejsce niezwłocznie skierowany został patrol policji - poinformował.
Dodał, że zgłoszenia do mundurowych wpływały również po zakończeniu szkolenia.
- Łącznie kontaktowało się z nami kilkanaście osób. Mówili, że dostali wcześniej maila z informacją o możliwym szkoleniu antyterrorystycznym, ale nie wynikało z niego, jaki będzie ono miało charakter. Byli całą sytuacją bardzo zaskoczeni. Opowiadali też o tym, że część z nich musiała klęczeć na kolanach, części nałożono worki na głowy. Były też wystrzały i wulgarne okrzyki - powiedział Fijołek.
Dodał, że policja przesłuchuje osoby, które były tego dnia w urzędzie. - Chodzi o ponad sto osób - zaznaczył.
Prokuratura: śledztwo prowadzone w sprawie
Prokuratura zadecydowała o wszczęciu śledztwa.
- Postępowanie jest prowadzone w kierunku niedopełnienia obowiązków, zmuszania do określonych zachowań oraz narażenia na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Za każde z tych przestępstw grozi do trzech lat pozbawienia wolności - powiedziała Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Dodaje, że śledztwo prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie. Na razie nikomu nie zostały postawione zarzuty.
- Ustalamy między innymi, czy pracownicy zostali poinformowani o tym, że zostanie przeprowadzone szkolenie i czy mieli wiedzę, jaki będą one miało charakter - zaznaczyła prokurator.
Właściciel firmy szkoleniowej: nie robiliśmy niczego, czego wcześniej nie uzgodniliśmy z dyrekcją
Robert Polak - właściciel firmy Borsuk, która prowadziła szkolenie - powiedział tvn24.pl, że część pracowników urzędu faktycznie zostało wziętych jako zakładnicy.
- Niektórym kazaliśmy klęczeć, innym - w czasie przechodzenia z jednego miejsca na drugie - zakładaliśmy worki na głowy. Były też wystrzały z broni hukowej i okrzyki. Zawsze staramy się przeprowadzać symulacje w taki sposób, żeby były jak najbardziej realistyczne. Przy czym nie zrobiliśmy niczego, czego wcześniej nie uzgodniliśmy z dyrekcją urzędu. Trzeba też wyraźnie zaznaczyć, że pomiędzy okrzykami informowaliśmy, że to są tylko ćwiczenia - stwierdził.
Przyznał też, że tego typu symulacje prowadzone są w polskich urzędach niezwykle rzadko.
- A szkoda, bo moim zdaniem są one bardzo potrzebne. Szczególnie teraz, gdy za wschodnią granicą trwa wojna. Czym innym jest włączenie alarmu, po którym pracownicy muszą jedynie wyjść na zewnątrz budynku, a czym innym sprawdzenia, jak ktoś się zachowuje w ekstremalnej sytuacji - podkreślił Polak.
I dodał: - Oczywiście po zakończeniu symulacji omówiliśmy zachowania poszczególnych osób, wyjaśniając, co w określonej sytuacji zrobili dobrze, a co powinni zrobić lepiej.
Klęczenie na korytarzu maksymalnie przez pół godziny
Na pytanie, czy faktycznie potrzebne były nieraz wulgarne okrzyki, twierdzi, że miały one jedynie za zadanie oddać realizm sytuacji. - Terrorysta nie będzie przecież nikogo o nic ładnie prosił - stwierdził właściciel firmy szkoleniowej.
Dopytywany o to, jak długo pracownicy musieli klęczeć na korytarzu, powiedział, że było to maksymalnie pół godziny. - Sama symulacja trwała natomiast ponad półtorej godziny i objęła cały budynek urzędu - zaznaczył Polak.
Gdy zapytaliśmy o osoby, które - według słów pracowników - zamierzały skakać przez okna, żeby uciekać, stwierdził, że o takiej sytuacji nie wie nic.
Autor: dk,tm/tam / Źródło: tvn24.pl / Kontakt 24 / Dziennik Wschodni