Gorącą dyskusję wśród naszych internautów wywołał pomysł czasowego zabierania prawa jazdy tym kierowcom, którzy w terenie zabudowanym przekroczą prędkość o 50 km/h. "To jedyna metoda, aby nauczyć Polaków odrobiny kultury jazdy na drogach" - piszą zwolennicy takiego rozwiązania. "Dopóki na naszych drogach będzie bałagan ze znakami, dopóty takim pomysłom mówimy NIE! Znowu drogówka będzie sobie robić polowanie na czarownice, a tam, gdzie trzeba pilnować, to ich nie będzie" - ripostują przeciwnicy.
Ministerialni urzędnicy i policjanci chcą, aby od nowego roku odbierano prawo jazdy na trzy miesiące za przekroczenie prędkości o 50 km/h w terenie zabudowanym. To kolejna propozycja w walce o bezpieczne drogi. Dziś za takie przewinienie grozi 500 zł mandatu i 10 punktów karnych.
Dokument straciłby kierowca, który w terenie zabudowanym pojedzie powyżej 100 km/h. Nowy przepis ma dotyczyć też osób, których szybką jazdę zarejestrował fotoradar. Kierowca, któremu policja zabierze prawo jazdy, będzie mógł je odzyskać po trzech miesiącach - bez zdawania egzaminu.
Zwolennicy: "Trzeba tępić piratów", "w tym kraju potrzeba szeryfa"
Nowy projekt zdecydowanie popiera internauta o nicku @lol. Jego zdaniem, kary powinny być jeszcze surowsze. "Myślę, że za recydywę powinien być dłuższy okres - np. sześć miesięcy, później rok a potem dożywotnio. Dodatkowo dużo wyższe kary finansowe, bo dzisiejsze 500 złotych (czyli około 120 euro) jest śmieszne" - prezentuje swój pomysł internauta i dodaje, że jego zdaniem za przekroczenie prędkości na kierowcę policja powinna nałożyć minimum 1500 złotych kary. "Trzeba tępić tych, co lubią sobie na terenie zabudowanym poszaleć!" - dodaje.
Za nowym pomysłem jest również internautka podpisująca się nickiem @Pastylka. "Zgadzam się! Po to jest ograniczenie, żeby pieszy mógł normalnie przejść przez ulicę a nie z lękiem rozglądał się, czy nie jedzie kierowca, który w głębokim poważaniu ma ograniczenia" - pisze internautka.
"Oprócz tego, powinna być wymierzona grzywna pieniężna za przekroczenie prędkości adekwatna do zarobków" - wtóruje jej internauta @RP.
Nowy pomysł zmian w przepisach popiera także internauta podpisujący się nickiem @niepolskipolak, aczkolwiek uważa, że odebranie prawa jazdy na trzy miesiące to za mało za takie przewinienia. "Sześć miesięcy byłoby bardziej adekwatne, bo im kara surowsza, tym skuteczniejsza - tzn. zapamiętana na dłużej" - twierdzi internauta. Jego zdaniem, taka kara powinna być dodatkowo połączona z dotkliwą karą pieniężną, bo "nic tak nie uczy, jak dokładne przewietrzenie kieszeni". "W tym kraju potrzeba szeryfa, bo inaczej Polska będzie zawsze Europą wschodnią" - uważa internauta.
"Jedyna metoda, aby nauczyć kultury jazdy"
Internauta o nicku @biger2 sam jest kierowcą i uważa, że kara zabrania prawa jazdy nie jest wcale surowa. "Jestem zdecydowanie za takim rozwiązaniem! Zabierać na trzy miesiące? To stanowczo za mało! Powinni zabierać na minimum dwa lata" - pisze @biger2. "Do tego dorzuciłbym jeszcze 1000 złotych mandatu, a nie 500" - dodaje.
"Dobry pomysł. Właściwie jedyna metoda, aby nauczyć Polaków odrobinę kultury jazdy na drogach. Natomiast utrata powinna być na rok. A jeżeli chodzi o typowe polskie 'pijaństwo za kierownicą', to utrata powinna być na zawsze" - uważa kolejny internauta.
Tak, ale pod warunkiem...
Z kolei według @czytelnika, prawo jazdy powinno być zabierane tylko w sytuacji nagminnego łamania przepisów przez kierowcę, a nie po jednorazowym przekroczeniu prędkości. "Wprowadzenie takiego przepisu jest totalnym absurdem łamiącym prawa konstytucyjne. Przestańmy w ten sposób nabijać budżet państwa" - apeluje internauta.
Internauta @gor330 twierdzi, że to dobry pomysł, jednak nieadekwatny do wszystkich sytuacji na drodze. "Ograniczenia prędkości są po to, żeby się do nich stosować, ale w naszym kraju niestety często te ograniczenia są absurdalne" - uważa. I dodaje: "Mieszkam w Krakowie i przy tak dużym natężeniu ruchu w mieście w ciągu dnia ciężko jest jechać 100 km/h. Natomiast wyjeżdżając już na obrzeża miasta, gdzie są nieuzasadnione ograniczenia gdzieniegdzie do 40 km/h, łatwo prędkość przekroczyć" - wyjaśnia internauta. Jak pisze dalej, to właśnie w takich miejscach ustawia się znaki z takim ograniczeniem, żeby budżet państwa mógł sobie dorobić. "Uważam, że należy karać surowo nieodpowiedzialnych kierowców, ale należy również tak sterować i ustalać przepisy na drogach, aby kierowcy nie byli wpędzani w pułapki i nie byli sfrustrowani, że muszą jechać z prędkością rowerzysty na terenie, gdzie zagrożenie jest ograniczone. Nikt nie mówi, że mają w takich miejscach szaleć 150 km/h, ale 40 czy 50 to naprawdę żółwie tempo..." - wyjaśnia swój punkt widzenia internauta i dodaje, że nie odnosi się to do miejsc, jak ścisłe centrum miasta, okolice gęstych zabudowań, czy szkół.
Przeciwnicy: "To chore rozwiązanie"
Zdecydowanie przeciwko nowemu pomysłowi jest @Paweł3. "Zabieranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości jest chorym rozwiązanie. Panowie policjanci oraz panowie w ministerstwie nie mają co robić, więc wymyślają głupie przepisy. Żyjemy w państwie demokratycznym a przepisy, które proponują, zaczynają mi przypominać państwo totalitarne" - uważa internauta. Jego zdaniem państwo, które wprowadza takie rygorystyczne przepisy, jest państwem słabym, ponieważ poprzez karę próbuje egzekwować pożądane zachowania u kierowców.
Pomysł nie podoba się także internaucie o nicku @normal, ponieważ jego zdaniem jest nieadekwatny do winy. "Trzeba wymyślić coś innego, bardziej dotkliwego niż obecnie. Może 1000 złotych, 10 punktów karnych i obowiązkowe kilkudniowe szkolenie z przepisów ruchu drogowego?" - pyta internauta.
Przeciwny nowemu pomysłowi @Bogdan, który również uważa, że lepiej podnieść mandat za rażące przekroczenie prędkości. "Np. 1500 złotych. Wtedy kierowcy poczują respekt, bo to wcale nie jest mała kwota w stosunku do zarobków ludzi mieszkających w małych miejscowościach. Jeżeli nie pomoże, to jeszcze podnieść na 2.500 złotych i będzie spokój" - uważa @Bogdan.
Najpierw przebudowa infrastruktury
Internauta @Cota uważa, że zmiany powinno zacząć się od infrastruktury drogowej, a potem można pomyśleć o takich zmianach w przepisach. "Teren zabudowany terenowi zabudowanemu nierówny. Jest różnica, gdy jest prosta droga, nie ma przejść dla pieszych a widoczność na 5 km przed siebie i ograniczenie 50 km. Co innego, gdy centrum miasta co chwilę przejścia dla pieszych, światła, a jednak np. w Krakowie nie przeszkadza to i w wielu takich miejscach jest 70 km/h" - opisuje internauta.
Zdaniem @amgi najpierw trzeba uporządkować bałagan ze znakami drogowymi - np. z pozostawionymi i zapomnianymi ograniczeniami. "Dopóki na naszych drogach będzie bałagan ze znakami, dopóty takim pomysłom mówimy NIE! Znowu drogówka będzie sobie robić polowanie na czarownice a tam, gdzie trzeba pilnować, to ich nie będzie" - pisze @amgi.
Podobnego zdania jest @Misiek, który uważa, że najpierw trzeba uporządkować drogową infrastrukturę. "Niech wpierw zrobią drogi, ustawią odpowiednio znaki z ograniczeniami, a potem możemy dyskutować o karach za przekroczenie prędkości. Ale nie... W Polsce zawsze jest inaczej - byle tylko ukarać i zarobić. Dla naszego rządu nie liczą się obywatele, tylko pieniądze" - twierdzi @Misiek. "Dopóki Polska prawidłowo nie oznakuje dróg, to jest absolutnie bez sensu" - uważa @NastyMosquito. Jak argumentuje, w niektórych miejscach ograniczenia prędkości do 50 km/h są nieuzasadnione. "Np. na wjeździe do Międzyzdrojów jest ograniczenie do 50 km/h aż do końca działek- a powinno być 70 km/h. Świnoujście-wjazd 50 km/h, a spokojnie do radaru na skrzyżowaniu mogło by być 70 km/h " - wylicza @NastyMosquito
Autor: aolsz//tka