Kilka godzin trwały poszukiwania 91-letniego mężczyzny, który został przyjęty do szpitala w Głownie (województwo łódzkie) i zaginął. Poszukiwania trwały całą noc. Sprawdzono nie tylko budynek szpitala, ale także pobliski las i miejsce zamieszkania seniora. Ten odnalazł się dziewięć godzin później. Wyziębiony i zmęczony siedział w karetce pogotowia na terenie placówki medycznej. Jej kierownictwo bada sprawę sprawę i zapowiada ewentualne konsekwencje służbowe. Pilnych wyjaśnień od szpitala domaga się Narodowy Fundusz Zdrowia. Pierwszą informację o zdarzeniu dostaliśmy na Kontakt 24.
Do zdarzenia doszło w poniedziałek (26 września). Jak opowiada nam pan Krzysztof - syn 91-latka - jego ojciec został skierowany do szpitala w Głownie z bólami brzucha i zawrotami głowy, a następnie tam przyjęty na oddział internistyczny. O sytuacji internauta poinformował nas na Kontakt 24.
Pacjent zaginął
Co według relacji pana Krzysztofa wydarzyło się feralnej nocy? - Moja siostra wezwała pogotowie do taty, bo źle się czuł. Został skierowany do szpitala w Głownie i tam przyjęty. Zlecono badania, a ja odwiedziłem go około godziny 17. Rozmawiałem z nim, był logiczny, pytał o badanie USG i czekał na wytyczne lekarza dyżurującego, co do zleconych leków, potem po godzinie 18 pojechałem do domu - relacjonuje nasz rozmówca.
Dodaje: - W nocy około godziny 2.45 otrzymałem telefon od siostry, że tata zaginął. Podejrzewano, że wyszedł ze szpitala i gdzieś poszedł. Siostra tę informację otrzymała od dyżurnego policjanta, ponieważ szpital powiadomił ich o zaginięciu pacjenta. Poprosiła mnie, abym rozejrzał się w okolicach domu. Policja podejrzewała, że mógł się tam udać. Tata ubrany był w piżamę i szlafrok, ciepłe kapcie i nie założył nawet czapki, która była w szafce, a w nocy temperatura wynosiła około 9-10 stopni. Tata od ponad pięciu miesięcy nie wychodzi poza teren domu, słabo chodzi, porusza się o lasce, więc nie uważałem, by się udał do domu.
Pan Krzysztof opowiedział, że pojechał z żoną sprawdzić okolice domu ojca, jednak tam go nie było. - Brama była zamknięta, tata nie miał kluczy, gdy udawał się do szpitala, a mamy nie chcieliśmy budzić i stresować - powiedział.
Poszukiwania w lesie i szpitalu. Bez rezultatu
Pan Krzysztof - jak relacjonuje dalej - z żoną wrócili w okolice szpitala i tam rozpoczęli poszukiwania. - Zaczęliśmy jeździć wokół szpitala, również po pobliskim lesie. Bez rezultatu, więc po godzinie wróciliśmy do szpitala. Tam zasugerowałem policjantom, aby sprawdzić kamery monitoringu. Dwóch innych policjantów i część personelu nadal przeszukiwała budynek szpitala i okolice. Pani, która miała tej nocy dyżur, twierdziła, że nie mógł wyjść głównym wejściem, bo cały czas tam była, a inne drzwi są w nocy zamykane na klucz. Zacząłem sam przeszukiwać pomieszczenia i okazało się, że w piwnicy można przejść do drugiej klatki i wyjść na zewnątrz. Wyszedłem, stała tam karetka pogotowia, obszedłem dookoła, nie znalazłem taty i wróciłem do szpitala - opowiada mieszkaniec Głowna.
Dodaje, że według monitoringu jego ojca na sali nie było już od godziny 22.30 - Pielęgniarka twierdziła, że zorientowała się, że go nie ma około pierwszej w nocy. Co więc się działo przez dwie i pół godziny, że nikt tego nie zauważył? - pyta pan Krzysztof.
- Pacjent chodzi po korytarzu, potem znika i co dalej? Kto ma nadzór nad pacjentami, tym bardziej że na tym oddziale leży wielu pacjentów w starszym lub nawet podeszłym wieku jak mój tata - kontynuuje.
Pacjent odnaleziony. Przebywał dziewięć godzin w karetce na terenie szpitala
Sprawa - jak relacjonuje pan Krzysztof - wyjaśniła się nad ranem. - Około godziny 7 zadzwonił policjant, że tata jednak się odnalazł. I co się okazało? Był nie w szpitalu, ale na terenie szpitala w karetce pogotowia. Wyziębiony, zmęczony, prawdopodobnie przebywał tam od około 23 do prawie 7 rano. Tak wygląda opieka nad pacjentem, którego powierzyliśmy w opiekę szpitalowi - mówił zbulwersowany mieszkaniec Głowna.
Autor: pk,dk/rzw / Źródło: tvn24.pl, Kontakt 24