"Benghazi zostało przejęte przez jego mieszkańców i jest wolne" - taki komunikat otrzymaliśmy od Libijczyka, mieszkańca północno-wschodniej części kraju. Yazan kontaktuje się z nami i na bieżąco informuje o sytuacji we wschodnim rejonie kraju. Kilkadziesiąt zdjęć, które zrobił zaraz po "wyzwoleniu" miasta, dotarły do nas dzięki Aleksandrze, jego narzeczonej.
Yazan mieszka w Benghazi, drugim co do wielkości mieście Libii. Dzisiaj w południe doszło tam do niecodziennej modlitwy. Sam Yazan nie krył zaskoczenia. "Ludzie zgromadzili się na placu w centrum miasta. Nigdy w życiu nie widziałem takiego tłumu, nawet w trakcie świąt. Mieszkańcy nadchodzą z każdej części Benghazi i ich liczba ciągle rośnie" - tak sytuację opisywał Libijczyk w rozmowie z redakcją Kontaktu 24.
"Część sklepów i banków działa już normalnie"
Libijczycy, według relacji Yazana, próbują wrócić do codziennych obowiązków po przewrocie. "Każdy, od dzieci po staruszków próbuje sobie nawzajem pomóc. Na szczęście, jak na razie, nie ma większych problemów z dostawami jedzenia czy elektryczności. Część sklepów już jest otwarta, nawet niektóre banki już funkcjonują normalnie" - wyjaśniał Yazan.
W Benghazi nie doszło do dużych zniszczeń. Jak wyjaśniał Yazan, ludzie nie niszczyli w ogóle prywatnego mienia, naruszone zostały tylko budynki władz. "Ludzie nie włamywali się do sklepów, nie podpalali samochodów" - zapewniał Libijczyk. "Myślę, że wszyscy chcą wrócić do normalnego życia, ale jednocześnie każdy czeka na to, co wydarzy się w pozostałej części kraju."
Yazan przebywa teraz w portowej części miasta, z której ewakuują się cudzoziemcy. Jest świadkiem wyjazdów Ukraińców, Jugosławian, Turków, Chińczyków, Brytyjczyków. Jak zapewnia, sytuacja od Benghazi aż do granicy z Egiptem jest pod całkowitą kontrolą lokalnej ludności. "Jest w stu procentach bezpiecznie. Nie słychać strzałów, wybuchów, nie dochodzi do żadnych ekstremalnych sytuacji" - relacjonuje Yazan.
W szpitalach leżą ranni, ale wciąż nie jest znany tragiczny bilans.
Jak powiedział nam Yazan, komunikacja w kraju jest bardzo utrudniona. Nie ma możliwości korzystania z internetu, mieszkańcy nie mogą do siebie dzwonić.
Z Aleksandrą, swoją narzeczoną, kontaktuje się raz, dwa razy dziennie przez Skype. On relacjonuje jej, co dzieje się w miejscu, gdzie mieszka, ona opowiada mu, co dzieje się w reszcie kraju. Przekazuje to, czego dowiedziała się z mediów, co przeczytała na portalach społecznościowych. "Nie docierają do nich informacje o tym, co dzieje się w reszcie kraju" - tłumaczy w rozmowie z nami Aleksandra.
Wśród fotografii znajduje się zdjęcie libijskich wojskowych. "This from the air force showing that they r with us"("Siły powietrzne pokazują nam, że są z nami" - przyp. red.) - podpisał Libijczyk.
Z relacji Yazana wynika, że mieszkańcy Benghazi, którego nie kontrolują już siły Kadaffiego, czują się wolni i bezpieczni. Na dowód tego przedstawia zdjęcia zrobione w ostatnich dniach. Nie opuści teraz kraju, bo chce otoczyć rodzinę opieką. Chce też obserwować to, co dzieje się w mieście. "To, co tutaj widzę, jest niesamowite. Ludzie sobie pomagają, dzielą się, wciąż świętują. Nigdy nie widziałem takich scen" - relacjonuje Yazan.
Zapytaliśmy Aleksandrę, czy jej narzeczony brał udział w demonstracjach. "Przyrzekł mi, że tego nie zrobi, ale wiem, że gdyby nawet tak było, nie przyzna się". Polka czeka na narzeczonego. Spotkają się dopiero w Polsce, ale nie wiadomo jeszcze kiedy. "Pierwszeństwo w ewakuacji mają Europejczycy, którzy chcą wrócić do swoich krajów" - wyjaśnia Aleksandra. Mężczyzna chce także zapewnić bezpieczeństwo swojej libijskiej rodzinie.
Autor: ak,ja//jaś,ŁUD