Już od ponad tygodnia warszawiacy poruszający się komunikacją miejską muszą płacić za bilety o 30 procent więcej niż dotychczas. To efekt wdrożonej 16 sierpnia podwyżki cen biletów. Pasażerowie nie są zadowoleni ze zmian i w ramach protestu zostawiają w autobusach i tramwajach skasowane bilety, z których mogą skorzystać kolejni podróżni. Jeden z takich biletów znalazła nasza Reporterka 24. Zarząd Transportu Miejskiego zdecydowanie potępia akcję. "To namawianie do oszustwa" - podkreśla rzecznik ZTM.
Bilet, choć jednorazowy, jest ważny 120 minut od momentu skasowania. Zwolennicy akcji interpretują to w ten sposób, że może z niego skorzystać kolejno kilka osób poruszających się tym samym składem. W praktyce ma to wyglądać w ten sposób, że osoba wychodząc z autobusu lub tramwaju, zostawia skasowany bilet w widocznym miejscu. Następny pasażer przejmuje bilet (jeśli nie minęło 120 minut od jego skasowania) i w razie kontroli nie musi udowadniać, że jest jego pierwotnym właścicielem. Tym sposobem, z jednego biletu może skorzystać kilku podróżnych. Akcja jest szeroko rozpowszechniana przez internautów na portalach społecznościowych.
"Podaj bilet" nie jest polskim pomysłem - akcja przywędrowała do nas między innymi z Londynu, gdzie podobne praktyki były już wcześniej znane pasażerom komunikacji miejskiej.
ZTM: "To nieuczciwe"
Zarząd Transportu Miejskiego oficjalnie potępił akcję. Urzędnicy podkreślają, że przekazywanie biletów jednorazowych innym pasażerom jest bezprawne i nieuczciwe. Jak głosi Igor Krajnow, rzecznik ZTM w oficjalnym komunikacie skierowanym do dziennikarzy, "pasażer, który skasował bilet jednorazowy, nie może odstępować go innej osobie. Wyraźnie zabrania tego uchwalony przez Radę Miasta regulamin przewozu osób i bagażu środkami lokalnego transportu zbiorowego w Warszawie". Krajnow wskazuje na jeszcze jedną sprawę. Jak zaznacza, takie postępowanie jest po prostu nieuczciwe.
"Szczytem absurdu jest tłumaczenie, że to działanie w proteście przeciwko podwyżkom cen biletów komunikacji miejskiej. Im mniej osób płaci za przejazdy komunikacją – tym mniejsza część kosztów jej funkcjonowania jest pokrywana ze sprzedaży biletów" – twierdzi Krajnow. "Wtedy – zamiast inwestować w rozwój komunikacji – miasto musi z budżetu pokrywać różnicę, by utrzymać istniejący stan transportu publicznego, a rozwój zostaje zamrożony" – dodaje.
Autor: ad//tka