"Na szczęście nic mi się nie stało, więc teraz potrafię się śmiać z tej sytuacji" - mówi reporterowi TVN24 Jacek Deczyński, właściciel samochodu, który zapadł się w wielkiej kałuży w Toruniu. Jak się później okazało, dziura na ulicy to efekt pęknięcia rury wodociągowej, która rozmiękczyła jezdnię.
Jacek Deczyński dwa dni temu wracał swoim Forem Fiestą późno z pracy. Na ulicy Nieszawskiej w Toruniu panowały niesprzyjające warunki - było już ciemno i padał deszcz. Kierowca zauważył dużą kałużę, ale - jak mówi - nie sądził, że jest większa od samochodu. "Tym bardziej, że przejechał przez nią pojazd z naprzeciwka" - relacjonuje pan Jacek.
"Czułem się jak w ruchomych piaskach" - tak Jacek Deczyński opisuje moment zapadania się samochodu w kałuży. "Musiałem myśleć jak się z tego auta wydostać, woda zaczęła mi podchodzić pod nogi, więc otworzyłem okno i wszedłem na dach" - relacjonuje.
Mężczyzna szybką reakcję tłumaczy swoimi zawodowymi umiejętnościami, związanymi z prowadzeniem pojazdów. "Muszę umieć się zachować" - komentuje.
Jako pierwszy o tym niecodziennym zdarzeniu poinformował redakcję Kontaktu 24 internauta @Esco, który przesłał nam zdjęcia auta:
Przedstawiciele miejskich wodociągów zamknęli dopływ wody, a strażacy wypompowali tę, w której tonął Ford. Po zakończeniu akcji został wyciągnięty z dołu.
"Kierowca po protu przejeżdżał, widział że jest asfalt, i nie mógł wiedzieć, że pod asfaltem pękła rura i nastąpiło wymycie gruntu" - mówi Władysław Majewski, prezes toruńskich wodociągów. Prezes zapewnia jednocześnie, że kierowca może liczyć na odszkodowanie ze strony firmy.
Autor: ak,aj//ŁUD,tka