"Tamta zima była ciepła, nie było mrozu, ani śniegu. Na ulicach sporo kałuż. ZOMO-wcy rzucali w tłum petardami, część z nich nie wybuchała". Janina Żakiewicz 40 lat temu maszerowała ulicami Gdyni za niesionym na drzwiach ciałem Zbyszka Godlewskiego. W rozmowie z naszą redakcją wspomina Grudzień. "Młodzi podnosili petardy i odrzucali je z powrotem. Mieli od tego brudne ręce. ZOMO sprawdzało młodym chłopakom ręce i jeśli były brudne, to wyciągali ich za włosy i bili pałkami."
"Szczególnie utkwił mi w pamięci obraz bitego przez ZOMO-wców kaleki. Nie mógł uciekać, bo poruszał się o kulach".
Janina pracowała wtedy w zakładzie fryzjerskim na Płycie Redłowskiej. 17. grudnia rano, jak co dzień, wyszła do pracy.
"Siostra mówiła mi, żebym nie szła, ale ja chciałam" - opowiada. "Po wyjściu z domu zobaczyłam na ulicy 10-ego Lutego tłum ludzi. Na czele pochodu kilku mężczyzn niosło ciało zastrzelonego chłopaka. Ruszyłam wraz z tłumem w stronę Miejskiej Rady Narodowej".
"Pochodzę z bardzo patriotycznej rodziny. Moi dziadkowie byli zesłańcami i zginęli na Syberii, tam też urodził się mój tata. Przed wojną, jako sierota powrócił jednak do kraju. Dziadkowie ze stromy mojej matki ukrywali w swoim domu przez jakiś czas marszałka Piłsudskiego. Wychowano mnie więc w duchu wolności narodowej. Ruszyłam za tłumem, bo chciałam w tym uczestniczyć, myśmy wtedy myśleli, że coś się wywalczy" - tłumaczy Janina.
"Janek Wiśniewski padł"
Tłum, niosący ciało zamordowanego stoczniowca, pomaszerował pod siedzibę partii. "Idąc śpiewaliśmy pieśni patriotyczne i religijne, na murach można było zobaczyć różne napisy, jak na przykład 'Suche bułki dla Gomułki'. W pochodzie szli zarówno staruszkowie, jak i młodzi, razem dodawaliśmy sobie otuchy" - mówi Janina.
"Młodzież była wspaniała, specjalnie szła przodem i odpychała oddziały ZOMO, żeby nie atakowali kobiet i staruszków, którzy szli za nimi. Po kilku przepychankach z ZOMO-wcami dotarliśmy pod budynek MRN, który był obstawiony wojskiem. Zwłoki Zbyszka Godlewskiego położono na ulicy. Razem z innymi kobietami podeszłyśmy do jednego z żołnierzy - był przestraszonym, spoconym chłopcem. Spytałyśmy, go czy będzie strzelał, wtedy podszedł do niego oficer i kazał mu przełożyć broń na plecy".
Z helikoptera zrzucili gaz łzawiący
Janina dokładnie widziała moment, w którym rozpoczęła się pacyfikacja manifestacji.
"Około południa zaczął nad nami latać helikopter, zobaczyłam jak z otwartych drzwi maszyny coś zrzucają - to był gaz łzawiący. Ludzie zaczęli panikować i tłum rozbiegł się na wszystkie strony. ZOMO-wcy bili pałkami kogo popadnie. Ja - krzycząc, że biją niewinnych ludzi - uciekłam w bramę koło pobliskiej apteki i przez podwórko dostałam się na ulicę Władysława IV-ego, przy której mieszkają moi rodzice. Przewróciłam się i poraniłam sobie kolana".
Strzelali z ostrej amunicji
Janina z okna mieszkania rodziców obserwowała, co się działo na ulicach. Widziała, jak ZOMO strzela do ludzi.
"Po odpryskach gruzu z betonowych słupów mój tata poznał, że strzelają z ostrej amunicji. Na rogu ulicy Czołgistów i Władysława IV-ego leżał postrzelony mężczyzna. Tłum odgrodził go od oddziałów ZOMO, dopóki nie przyjechała po niego karetka" - wspomina.
"W pewnej chwili usłyszałam na klatce hałasy, to ZOMO-wcy gonili uciekających manifestantów. Otworzyłam drzwi i zawołałam, żeby się u nas schronili. Byli to stoczniowcy".
Poznawali ich po brudnych rękach
"Około godziny 15 zaczęła się łapanka. Tamta zima była ciepła, nie było mrozu, ani śniegu. Na ulicach było sporo kałuż. ZOMO-wcy rzucali w tłum petardami, część z nich nie wybuchała. Młodzi podnosili je i odrzucali z powrotem. Mieli od tego brudne ręce. ZOMO sprawdzało młodym chłopakom ręce i jeśli były brudne, to wyciągali ich za włosy i bili pałkami."
Ludzie starali się wrócić do domu, część udawała, że nie brała udziału w manifestacji. "Pamiętam stare małżeństwo, które przechodziło przez ulicę. Podszedł do niego młody chłopak i poprosił żeby go 'przeprowadzili', jednak ZOMO-wcy sprawdzili mu ręce - były brudne. Ciągnęli go za włosy i strasznie pobili" - opowiada Janina.
ZOMO wyciągało rannych z łóżek
"Mężczyźni, którzy się u nas schronili, umyli ręce, wyczyścili kieszenie, podziękowali i poszli. Spotkałam jednego z nich po latach, wiózł mnie taksówką. Tamtego dnia szczęśliwie dotarli do domu".
Wieczorem udało się Janinie wrócić do domu. Czekała na nią dwuletnia córeczka.
Następnego dnia Janina poszła do szpitala, żeby opatrzono jej kolana i wypisano zwolnienie z pracy, jednak lekarz doradził, że lepiej ukryć otarcia. "Powiedział, że uczestników manifestacji, ZOMO wyciągało ze szpitalnych łóżek".
"Pamiętam, jakby to było wczoraj"
"Tamtego dnia miałam 23 lata, od tego czasu minęło 40 lat, a ja wciąż pamiętam wszystko, jakby to był wczoraj. Byłam na planie filmu, który kręcili w czwartek o tamtych czasach. Podpowiedziałam im, że tam na ulicy stała budka telefoniczna, za którą jedna kobieta ukryła się przed oddziałem ZOMO."
Autor: pś//ŁUD