W szpitalu zmarła kobieta, która poparzona i w zniszczonym ubraniu szła drogą między dwoma dolnośląskimi miejscowościami. Nie było z nią kontaktu, a jej wygląd wzbudził niepokój kierowców. Tego samego dnia miała jechać do Holandii. Wyszła z domu i miała iść na przystanek, aby wsiąść do busa. Prokuratura sprawdza, jak doszło do tragedii. Pierwszą informację otrzymaliśmy na Kontakt 24.
Kobietę znaleziono 4 marca. Szła poboczem drogi wylotowej ze Strzegomia w kierunku Legnicy. - Kierowcy zauważyli dziwnie wyglądającą kobietę. Wyglądała jakby ktoś ją podpalił, nie było z nią kontaktu, dziwnie się zachowywała - informuje Ewa Ścierzyńska z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
Śledztwo zostało wszczęte w kierunku spowodowania ciężkich obrażeń ciała skutkujących śmiercią. Grozi za to do 12 lat więzienia Ewa Ścierzyńska, Prokuratura Okręgowa w Świdnicy
Na miejsce natychmiast pojechało pogotowie ratunkowe. Kobietę przetransportowano śmigłowcem LPR do szpitala w Nowej Soli. - Obrażenia okazały się na tyle poważne, że nie było możliwości przesłuchania. Kobieta zmarła 7 marca - relacjonuje prokurator.
Według wstępnych wyników sekcji zwłok, przyczyną zgonu był wstrząs poparzeniowy. 50-latka miała oparzenia trzeciego i czwartego stopnia na ponad 50 proc. powierzchni ciała. Biegły nie znalazł innych obrażeń.
Przyjechała na pogrzeb, miała wracać do Holandii
Policjanci ustalili już tożsamość zmarłej. Kobieta mieszkała za granicą. 1 marca przyjechała do Polski na pogrzeb swojego brata. W dniu, gdy znaleziono ją przy drodze, wyszła z domu na busa, którym miała wrócić do Holandii.
Kilka godzin później zauważyli ją kierowcy. Teraz śledczy sprawdzają, co się wydarzyło i jak doszło do poparzenia. - Śledztwo zostało wszczęte w kierunku spowodowania ciężkich obrażeń ciała skutkujących śmiercią. Grozi za to do 12 lat więzienia - mówi Ścierzyńska.
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław