Wielki huk, niebieski ogień i zgaszone auto na autostradzie A4 w kierunku Wrocławia – tak wyglądała podróż pana Rafała, po tym jak w samochód osobowy, którym podróżował uderzył piorun. - Nadal jestem w szoku, dudni mi w uszach - mówi Reporter 24, który na Kontakt 24 wysłał także zdjęcia uszkodzonego auta.
Kierowca i dwóch pasażerów, w tym pan Rafał, podróżowało autostradą ze Zgorzelca w kierunku Wrocławia. Około godz. 16 usłyszeli wielki huk. - Zaczęło padać i błyskać, a nagle piorun trafił w antenę, na masce pojawił się niebieski ogień i auto zgasło. Padła elektronika, zatrzymały się wskazówki na zegarze - opowiada rozemocjonowany Reporter 24.
- Mieliśmy dosłownie dwa kilometry do stacji benzynowej. Siłą rozpędu dojechaliśmy jeszcze kilkaset metrów i zatrzymaliśmy się na pasie awaryjnym. Po kwadransie, kiedy przestało błyskać, doholowaliśmy auto na stację w Jędrzychowicach - dodaje pan Rafał.
Reporter 24 przyznaje, że pierwszy raz w życiu coś takiego przeżył. - Nadal jestem w szoku, dudni mi w uszach. Huk był niesamowity. Początkowo nie wiadomo było, co się stało - kończy Reporter 24, podkreślając, że nikomu nic się nie stało.
Samochód jak klatka Faradaya
Czy to możliwe, że przy tak bliskim spotkaniu z piorunem nie ucierpiał nikt z wnętrza pojazdu? Jak informuje portal tvnmeteo.pl, to całkiem możliwe. Wnętrze samochodu jest bezpiecznym schronieniem podczas burzy, bo w dużym przybliżeniu tworzy klatkę Faradaya. To metalowy ekran mający chronić przed polem elektrostatycznym, wymyślony i skonstruowany w 1836 r. przez angielskiego fizyka Michaela Faradaya.
Pole elektryczne nie przenika przez taki ekran pozostając na jego powierzchni. Niezależnie od tego, jak silnie jest ona naładowana, wewnątrz nie występuje pole elektryczne. Samochód od bycia idealnym przykładem klatki Faradaya dzieli tylko obecność okien.
Autor: kz/aw / Źródło: Kontakt 24, tvnmeteo.pl