"Lot przebiegał spokojnie. Nie było żadnych oznak, że coś się dzieje w kabinie" - mówił w rozmowie z redakcją Kontaktu 24 @Tomasz, jeden z pasażerów samolotu, który lądował w środę na praskim lotnisku. Maszynę, w trybie awaryjnym, sprowadził na ziemię drugi pilot, po tym jak za sterami zmarł jej kapitan.
Samolot typu ATR linii lotniczych Czech Airlines wykonywał rejsowy lot z Warszawy do czeskiej stolicy z 46 pasażerami na pokładzie. Podczas lotu kapitan zasłabł i w konsekwencji zmarł. "Nic nie wskazywało na to, że coś się dzieje" - wyjaśniał @Tomasz - jeden z pasażerów samolotu. "Dwadzieścia minut przed lądowaniem w Pradze, powiedziano nam, że będziemy lądować awaryjnie. Nastąpiła konsternacja: śmigła normalnie chodziły, nie było turbulencji, pogoda też była ok, nic nie wskazywało na to, że coś może być nie tak" - relacjonował.
Pasażerowie nic nie wiedzieli...
Pasażerowie nie znali przyczyny awaryjnego lądowania, choć (jak zapewniał @Tomasz) na pokładzie nie bylo paniki. "Samolot usiadł szczęśliwie na ziemi. Gdy stanął, podjechały wozy straży pożarnej, dwie karetki pogotowia, dwa wozy policji, samochody cywilne" - opowiadał. O tym, że coś się stało kapitanowi, pasażerowie dowiedzieli się dopiero po tym, jak na pokład wbiegli lekarze. "Od razu pobiegli do kabiny pilotów. Stało się jasne, że coś się wydarzyło. Wynieśli kapitana na noszach i zabrali do karetki. Wyszedł do nas drugi pilot. Podziękował za spokój i współpracę. Powiedział jedynie, że był problem w kabinie" - dodał.
Autor: kde/iga