"Jesteśmy pozostawieni sami sobie. Hotel nie został opłacony, stoimy z bagażami w recepcji i nie wiemy co dalej" - relacjonowała pani Monika, turystka, która wraz z kilkuosobową grupą Polaków przebywa w Tabie. "Siedzimy cichutko i liczymy na to, że nas nie wyrzucą" - mówił z kolei Adam, Polak przebywający na Majorce. Po ogłoszeniu upadłości przez biuro podróży Sky Club, dalszy pobyt kilku tysięcy turystów stanął pod znakiem zapytania.
Jak mówiła w rozmowie z redakcją Kontaktu 24 pani Monika, wraz z mężem była na tygodniowej wycieczce objazdowej po Izraelu. "Następnie na dwa dni zostaliśmy zakwaterowani w hotelu tranzytowym w Tabie. Dzisiaj mieliśmy zostać przekwaterowani do pięciogwiazdkowego hotelu, by spędzić tam kolejny tydzień" - relacjonowała po godz. 13 turystka.
"O godzinie 12 wykwaterowano nas z hotelu tranzytowego i zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Stoimy z bagażami w recepcji i nie wiemy co dalej" - mówiła pani Monika. Hotel, w którym mieli być zakwaterowani na kolejny tydzień, nie został opłacony.
Bez kontaktu
"Poinformowano nas, że możemy zostać w nim zameldowani po wniesieniu opłaty w wysokości 300 dolarów za dwuoosobowy pokój. Na lotnisko też nie możemy się dostać, bo autokar również nie został opłacony. Za transfer możemy sobie zapłacić sami, ok. 200 dolarów" - wyjaśniała.
W Tabie jest grupka ośmiu Polaków, klientów Sky Club. Około 45-osobowa grupa pojechała do Sharm el Sheik. "Z konsulem nie ma kontaktu, a pod numeru urzędu marszałkowskiego nikt nie odbiera" - mówiła pani Monika.
Jak mówiła nam przed godz. 22 Polka, autokar, który miał zabrać turystów spod hotelu o godzinie 20 spóźnił się godzinę. "Prawdopodobnie polecimy samolotem o 1:45 w nocy do Warszawy. Jednak nie wiemy jak konsul układał listę pasażerów, bo Ci, którzy woleliby wylądować we Wrocławiu, lecą do Warszawy i odwrotnie" - dodała pani Monika.
"Siedzimy cichutko i liczymy na to, że nas nie wyrzucą"
Do redakcji Kontaktu 24 zgłosił się również pan Adam - Polak, który od dwóch tygodni wraz z rodziną przebywa na wakacjach na Majorce. "Nie wiadomo co będzie z wylotem, ponieważ jak nas poinformował pracownik firmy Enter Air, która obsługiwała nas w jedną stronę, Sky Club nie opłacił dla nas miejsc w wylocie niedzielnym" - mówił pan Adam. Dodał, że ani rezydentka ani konsul nie potwierdził, czy klienci mogą przebywać spokojnie w hotelu do niedzieli.
"Jeżeli nas wyrzucą z hotelu, to do wylotu będę musiał znaleźć jakiś hotel, bo nie wyobrażam sobie, żeby z małym dzieckiem koczować na lotnisku" - mówił Polak. "Siedzimy cichutko i liczymy na to, że nas nie wyrzucą" - mówił dalej. Jak relacjonował turysta, nie wiadomo czy obsługa hotelowa doszła do tego czy Sky Club upadł czy nie. Klienci wolą nie rozmawiać na ten temat z pracownikami hotelu, żeby nie wyszło, że pobyt nie jest opłacony.
Skrócone wakacje?
W chwili obecnej za granicą przebywa 4,7 tys. klientów biura a 18 tys. nie poleci na wycieczkę.
Agnieszka Chmielewska z zarządu Sky Club zapewniła w środę podczas konferencji prasowej, że biuro ma uregulowane rachunki z hotelami, w których przebywają turyści. "Każdy hotel ma podpisany inny kontrakt, na innych warunkach. Saldo ze wszystkimi hotelami mamy opłacone. Jak się zachowają hotelarze nie jest od nas zależne" - powiedziała Chmielewska.
Z kolei władze województwa poinformowały, że do ubezpieczyciela został już skierowany wniosek o wypłacenie zaliczki na powrót klientów. Chodzi o 4 mln zł. "Teraz badane są sytuacje klientów czy mogą pozostać w hotelach do końca pobytu, czy trzeba będzie szybko zorganizować powrót do kraju. Jeśli uda się utrzymać ich za granicą, nie będziemy im skracać pobytu, tylko wrócą planowo" - powiedziała Izabela Stelmańska z departamentu kultury, promocji i turystyki Urzędu Marszałkowskiego. Czytaj więcej na tvn24.pl
Autor: js,mmt,aolsz//ja,tka