Ataku astmy dostała kobieta, która stała w grupie osób obserwujących pokaz sztucznych ogni podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Stalowej Woli (woj. podkarpackie). Źle wystrzelone fajerwerki, zamiast w niebo, trafiły w stojący tłum. Organizatorzy "Światełka do nieba" zapewniają, że cały pokaz pirotechniczny był przygotowany przez profesjonalną firmę. Informację oraz film pokazujący moment zdarzenia otrzymaliśmy na Kontakt 24.
Finał WOŚP odbywał się w Stalowej Woli na placu Spółdzielczego Domu Kultury przy ul. Okulickiego. Podczas pokazu sztucznych ogni, jedna z petard trafiła w tłum ludzi.
"Fajerwerki, które trafiły w grupę osób, wystraszyły kobietę. W wyniku stresu dostała ona ataku astmy" - powiedział w rozmowie z redakcją Kontaktu 24 Rafał Banasik, szef sztabu organizacyjnego stalowowolski finał WOŚP.
Banasik zapewnił także, że pokaz był przygotowany przez profesjonalną firmę pirotechniczną."Czekamy teraz na pisemne oświadczenie tej firmy" - dodał na antenie TVN24.
Wiedzieli, że stoją w niebezpiecznym miejscu
Jak dodał inny organizator WOŚP w Stalowej Woli, Rafał Skiba, przed pokazem organizatorzy pouczyli ludzi, żeby zachowali odpowiednią odległość. "Grupa, w którą uderzyła petarda, do zaleceń tych się nie zastosowała" - twierdził.
Zapewnił jednocześnie, że finał w Stalowej Woli był dobrze zabezpieczony. "Na miejscu były dwie karetki i 15 ratowników" - wymienił.
Urząd Miasta zapewnia, że nie był odpowiedzialny za przebieg imprezy. "Organizator finału WOŚP nie występował do miasta o zgodę. Miasto nie było współorganizatorem. WOŚP wykorzystało w swoich działaniach teren należący do spółdzielni mieszkaniowej" - powiedziała w rozmowie z redakcją Kontaktu 24 rzeczniczka urzędu miasta, Joanna Szymczyk. Policja i straż pożarna nie miały zgłoszeń w związku ze zdarzeniem.
Kolejny wypadek z fajerwerkami w Stalowej Woli
Rafał Skiba, jeden z organizatorów, odniósł się także do doniesień internautów, nt. podobnego wypadku, do którego doszło w 2011 roku. Podczas pokazu fajerwerków jeden z nich wystrzelił w tłum. Pięć osób trafiło do szpitala. Ich obrażenia nie były groźne.
"Kupiliśmy wtedy zestaw do samodzielnego odpalenia. To był błąd. W kolejnych latach korzystaliśmy z usług pirotechników" - powiedział redakcji Kontaktu 24.
Autor: AP//tka