Około dwóch metrów głębokości ma rów, w który w niedzielę po południu wjechał kierowca wraz z kobietą w 9. miesiącu ciąży. Dół wypełniony wodą przykrywała warstwa śniegu. Niebezpieczne miejsce nie było oznakowane, a rów niczym się nie różnił od pobocza. "Gdy tylko zapadliśmy się pod cienką warstwę lodu, w trybie błyskawicznym woda zaczęła wdzierać się do środka. Zablokowane drzwi od strony kierowcy uniemożliwiały wydostanie się nimi" - relacjonował @Wojciech.
Informację o zdarzeniu potwierdził nam asp. Piotr Świstak z zespołu prasowego stołecznej policji. Do incydentu doszło około godziny 15.30 w niedzielę na ulicy Łodygowej, na wysokości numeru 43. Na miejsce wysłano funkcjonariuszy, którzy o sprawie mieli poinformować Zarząd Dróg Miejskich.
"Samochód zawisł na podwoziu"
"Zatrzymaliśmy się pod barem orientalnym. Próbując włączyć się do ruchu, podjechaliśmy 10 cm do przodu, gdy nagle samochód spadł w wyrwę. Moje drzwi zostały zablokowane. Razem z narzeczoną wydostaliśmy się przez jej drzwi, które - na szczęście - jeszcze się dało otworzyć, ponieważ samochód zawisł na podwoziu" - relacjonował na antenie TVN24 pan Wojciech, autor zdjęć i kierowca auta.
Jak wyjaśnił, lód, który jest widoczny na zdjęciach, nie był widoczny w niedzielę, bo rów był cały zasypany śniegiem. "Po wyciągnięciu auta pokusiliśmy się o sprawdzenie, jak głęboki jest ten rów. Wrzuciliśmy tam bardzo duży patyk, z czego wynika, że jest tam głębokość od półtora do 2 metrów. Gdyby ten pojazd zsunął się dalej, nie moglibyśmy otworzyć drzwi i utonęlibyśmy w dole, który - według służb - jest rowem melioracyjnym" - powiedział autor zdjęć.
Jak dodał, pasażerką była kobieta w dziewiątym miesiącu ciąży. "Ile nerwów i stresu zafundował jej Zarząd Dróg Miejskich możecie sobie tylko wyobrazić" - pisał wczoraj rozgoryczony kierowca.
Brak oznaczenia
Jak poinformował w poniedziałek pan Wojciech, miejsce wciąż nie jest oznaczone. "W tej chwili nasypuje tam śnieg przenoszony przez wiatr. Gdy tylko zacznie padać śnieg, będzie to dalej taka pułapka jak była. I oby nie wpadło tam żadne dziecko ani nikt inny" - mówił na antenie TVN24.
"Rów ciągnie się na długości ok. 10 metrów. Znajduje się on na tej samej powierzchni, co chodnik i pobocze. Nie ma możliwości, by ktokolwiek to mógł zobaczyć. Inne rowy w pobliżu odróżniają się od pobocza, natomiast ten dół wygląda jakby był wykopany w celu kanalizacji i potem pozostawiony. Coś strasznego. Chociaż na zdjęciach to w tej chwili wygląda śmiesznie, to wczoraj ciśnienie sięgnęło zenitu" - podsumował pan Wojciech.
"To rów melioracyjny"
W poniedziałek na miejsce pojechał także reporter tvnwarszawa.pl.
"Dziura jest niezabezpieczona. Pokrywa ją lód. Jest widoczna, ale gdyby spadł śnieg, ktoś mógłby nie zauważyć i wpaść w nią" – mówi Marcin Gula, reporter tvnwarszawa.pl.
"To nie jest wodna pułapka przygotowana przez Zarząd Dróg Miejskich, tylko rów melioracyjny" - odpiera zarzuty Adam Sobieraj, rzecznik ZDM. "Uważam jednak za bardzo nierozsądne jeżdżenie poboczem z kobietą w ciąży. Mówię to z własnego doświadczenia" - dodaje.
Autor: aolsz,aka/aw