Powodzie rujnują Tajlandię. Relacje Polaków
"Nikt nie był przygotowany na czas" - stwierdza @Anna, która już kolejny dzień przedstawia nam sytuację w opanowanej przez wielką wodę Tajlandii. Mimo, że powódź była prognozowana, rozmiar zniszczeń i kolejne odnotowywane ofiary świadczą o niewystarczających działaniach. Woda, która zalała północną część kraju, obniżyła swój poziom o około 30 cm. Zagrożenie zbliża się jednak do Bangkoku, który przygotowuje się na nadejście fali kulminacyjnej. Oto najnowsza relacja naszej internautki, która przebywa obecnie w stolicy Tajlandii:
Z redakcją Kontaktu 24 skontaktował się również @Andrzej, który od ponad roku pracuje na uniwersytecie w Bangkoku. Jak mówił na antenie TVN24 Polak, fala kulminacyjna nie dotarła jeszcze do miasta. Można jednak - relacjonował @Andrzej - zauważyć dużo mniejszy ruch na ulicach oraz brak niektórych towarów na półkach sklepowych.
Oto relacja @Andrzeja na antenie TVN24:
Wielka woda zbliża się do stolicy
Fala kulminacyjna wielkimi krokami zbliża się do Bangkoku, stolicy Tajlandii. Gubernator miasta szykuje się na przyjęcie 1 miliarda 200 milionów litrów sześciennych wody. Największa od 50 lat powódź w Tajlandii kolejny dzień doświadcza jej mieszkańców - niszczy i odbiera życie.
Władze miasta informują o niebezpieczeństwie, ale z perspektywy jego mieszkańców informacje są niewystarczające. "Nie wiadomo, kiedy powódź uderzy i gdzie" - mówiła w czwartek na antenie TVN24 @Anna. Jak dodawała, w miejscowej telewizji przedstawia się zdjęcia, obrazy, jednak wciąż brak informacji o możliwych następstwach.
Przygotowania trwają
Mieszkańcy Bangkoku, mnisi, a nawet turyści z całego świata pomagają w budowaniu wału. Miejscowi ostrzegają ich o niebezpieczeństwie, z jakim mogą się spotkać. Z kraju docierają informacje o zalanych farmach krokodyli, które pouciekały ze strzeżonych do tej pory obszarów. Teraz jednak - jak mówiła @Anna - nie wiadomo, gdzie grasują krwiożercze gady.
Ucieczka przed żywiołem
Pierwsze informacje oraz zdjęcia od @Anny otrzymaliśmy we wtorek wieczorem. "Jestem nauczycielką języka angielskiego w szkole państwowej w Nakhon Sawan (mieście położonym ok. 250 km na północ od Bangkoku). To właśnie nasze miasto, położone nad rzeką Chao Praya, znalazło się w jednej z najgorszych sytuacji w Tajlandii" - relacjonowała wtedy @Anna.
Blisko 13 00 osób znalazło schronienie w miejscowej świątyni, która dzięki temu, że znajduje się na wzgórzu, nie została zalana. W mieście nie ma elektryczności, ale świątynia dzięki swojemu położeniu jest bezpiecznym schronieniem. "Mamy światło, jedzenie. Śpimy na podłodze i nie mamy bieżącej wody (jednak raz dziennie miasto puszcza wodę - wtedy zbieramy ją w wiaderka i myjemy się)" - mówiła we wtorek @Anna.
Ucieczka
Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że Polka została ewakuowana z Nakhon Sawan do Bangkoku. "Woda zbliża się, dlatego myślę, że trafiłam z jednej złej sytuacji w drugą" - relacjonowała we środę @Anna. Jak dodała, sytuacja w zalanych miejscach jest tragiczna - brakuje wody pitnej i prawdopodobnie za chwilę zabraknie świeżego jedzenia.

Ponad 315 ofiar, 3 mld dolarów strat
Najgorsze od 50 lat powodzie, wywołane nieustannymi burzami tropikalnymi i monsunami, dotknęły dotychczas jedną trzecią kraju. Napółnocy, północnym wschodzie i w środkowej Tajlandii żywioł spowodował straty sięgające 3 miliardy dolarów. Od końca lipca śmierć poniosło ponad 315 osób.
Pomoc finansową i logistyczną zapewniły Tajlandii Chiny, Japonia i USA. Waszyngton wysłał z Japonii samolot transportowy, którym dostarczono tysiące worków z piaskiem.