Zawsze o tym marzyłam. Wyjechać samotnie gdzieś bardzo daleko od domu. W związku z tym, że zazwyczaj wszędzie jeżdżę z Michałem myślałam, że taki wyjazd pozostanie na razie w sferze marzeń. Okazja nadarzyła się zupełnie niespodziewanie. Mój chłopak został zaproszony na miesięczne szkolenie do Tajwanu, a ja postanowiłam go odwiedzić. Jego zajęcia odbywały się prawie codziennie i to poza Taipei więc byłam tam w zasadzie zupełnie sama. I to właśnie było niesamowite!
Najbardziej zależało mi oczywiście na tym, żeby zobaczyć się z ukochanym. Ale gdy Michał dotarł na Tajwan, okazało się, że jego plan zajęć jest znacznie bardziej intensywny, niż się spodziewał. Myślałam nawet o tym, żeby odwołać całą podróż, ale w związku z tym, że straciłabym prawie całą (niemałą) kwotę wydaną na bilety postanowiłam jednak pojechać.
Czekał mnie najdłuższy jak do tej pory lot. Przyznam szczerze, że byłam tym faktem przerażona. Bałam się, że utknę gdzieś na lotnisku w Chinach (bez wizy), że nie wytrzymam samotnej, 11-godzinnej podróży. Większą część lotu przegadałam jednak z sympatyczną dziewczyną z Amsterdamu (również zapaloną podróżniczką), 11 godzin minęło sama nie wiem kiedy! Na lotniskach spędziłam w sumie prawie 20 godzin, ale był to bardzo produktywny czas. Wypisałam swoje plany do realizacji na najbliższe tygodnie, uporządkowałam zdjęcia i pliki w laptopie i napisałam kilka artykułów na bloga. Gdy opuszczałam lotnisko w Taipei byłam z siebie bardzo dumna. Zrobiłaś to dziewczyno – myślałam sobie. Cała zabawa miała się jednak dopiero zacząć …
Przed wyjazdem zastanawiałam się, jak to będzie samotnie zwiedzać Taipei. Bałam się, że trudno mi będzie odnaleźć się samej w mieście, w którym wszyscy mówią w dziwnym, niezrozumiałym dla mnie języku, a mój wygląd tak bardzo rzuca się w oczy. Przerażała mnie wizja, że spędzę cały wyjazd w maleńkim pokoiku mojego hostelu, bojąc się wychylić z niego nos. Nic takiego się nie zdarzyło. Pierwszego dnia wyszłam na skąpaną w słońcu, tętniącą życiem ulicę i ogarnęło mnie cudowne uczucie: mogę robić, co tylko zechcę! Zwykle, gdy podróżujesz z kimś czy jest to twój znajomy, chłopak czy grupą przyjaciół musisz iść na kompromis. Trzeba zrealizować plan, który będzie odpowiadał wszystkim, nawet jeśli nie jest tym, który sobie wymarzyłaś. Tym razem byłam zupełnie sama i nie mogłam się już doczekać kiedy odkryję wszystko, co miasto ma mi do zaoferowania.
Zaczęłam od znalezienia czegoś do jedzenia. Niedaleko hostelu odkryłam małą piekarnię. Wszystko wyglądało wspaniale i było tanie jak barszcz! OK. Na pewno nie umrę tu z głodu! Z pięknie pachnącym bajglem z serem i boczkiem kontynuowałam zwiedzanie okolicy. Nagle na końcu ulicy ujrzałem coś zielonego. Park! Tak znalazłam się w zielonej tajwańskiej krainie czarów. Park był ogromny, z małymi stawami, chińskimi budowlami i mnóstwem ludzi, którzy uśmiechali się do mnie przyjaźnie. 228 Peace Memorial Park stał się jednym z moich ulubionych miejsc , w których w ciągu następnych dni jadałam śniadania i lunch.
Po wyjściu z parku postanowiłam zobaczyć co jeszcze moja okolica ma do zaoferowania. Idąc ulicą i oglądając stragany z jedzeniem usłyszałam, jak ktoś mówi po angielsku: dużo tu ciekawych przysmaków, prawda? W ten sposób poznałam KC - mojego tajwański ego kolegę. Parę minut później mknęłam już przez centrum Taipei na jego skuterze. Pewnie uznacie to za lekkomyślne – wsiadać z obcym facetem na skuter w nieznanym sobie mieście. Zwykle jestem bardzo nieufna w stosunku do ludzi, tym razem postanowiłam jednak działać wbrew swoim instynktom. Było warto ! KC pokazał mi dwa wspaniałe miejsca, gdzie nie miałabym szansy dostać się na własną rękę. Pierwsze usytuowane było tuż za ogrodzeniem lotniska. Można tam było obserwować lądujące i startujące samoloty z odległości kilkudziesięciu metrów. Zawsze chciałam to zrobić! Następnie udaliśmy się na wzgórze, z którego rozciągał się przepiękny widok na całe Taipei. Czułam się niezwykle jadąc przez miasto na tylnym siedzeniu skutera pośród ogromnych wieżowców wyrastających tuż obok mnie. Na początku trochę się bałam, zwłaszcza, że mój nowy kolega przejawiał wyraźne zamiłowanie do szybkiej jazdy. Po kilkudziesięciu minutach miałam już jednak tylko jedną myśl w głowie: szybciej!
W Taipei spędziłam siedem niezwykłych dni. Odwiedziłam Memorial Czang Kai Szeka, Słoniową Górę, Muzeum Narodowe i oczywiście wjechałam na Taipei 101. Myślałam, że zwiedzanie tych wszystkich fantastycznych miejsc w pojedynkę będzie smutne i mało ciekawe, ale rzeczywistość była zupełnie inna. Tajwan to idealne miejsce na samotne babskie podróże. Ludzie są tu bardzo serdeczni i pomocni. Wielu z nich uśmiechało się na mój widok i przyjaźnie kiwało głowami na powitanie. To było bardzo miłe. Czułam się bezpiecznym i mile widzianym gościem.
Dlaczego każda dziewczyna powinna choć raz wybrać się w samotną podróż z dala od domu? Bo to absolutnie niezwykłe, wzmacniające doświadczenie. Daje poczucie, że można zrobić w zasadzie wszystko i nic nie jest dla nas zbyt trudne, aby to osiągnąć! Sprawia, że czujesz się silna i pewna siebie. Przywraca wiarę w ludzi. Wiesz, że większość z nich jest przyjaźnie nastawiona i dobrze Ci życzy. Jeśli nawet czegoś nie wiesz, zawsze możesz poprosić o pomoc. Czasami nie trzeba nawet prosić. A więc do dzieła! Jesteście to sobie winne. Gwarantuję, że nie będziecie żałować!